Muszę uczciwie przyznać, że miałem z tą książką pewien problem. Niby jest
tu wszystko, co potrzeba, aby stworzyć dobrą opowieść – tajemnica, ciekawy
świat i wielu bohaterów. Ale coś tu zgrzyta.
Nie jest do końca tak, że to zła książka. Jest raczej dobrym
przykładem tego, jak całkiem dobry pomysł pogrzebać po metrem niepotrzebnych
szczegółów i całkowicie statycznej i niemrawej akcji. Dziesiątki opisów
strojów, powitań oraz zwrotów grzecznościowych, kolorów krajobrazu i budynków
sprawiały, że po skończeniu lektury pamiętałem jak bohaterowie wyglądali, ale
za cholerę nie mogłem sobie przypomnieć co właściwie robili i o co im chodziło.
A chodziło mniej więcej o to, że mamy mniej więcej wiek XXIII,
ludzkość mieszka na mniej więcej pięćdziesięciu planetach o wdzięcznych nazwach
Terra czy Pokuta, wszechświatem rządzi Świętość a tak ogólnie to ludzkość jest
zagrożona, bo na wszystkich planetach szaleje zaraza. Na wszystkich? Nie, na
jednej z nich, zwanej Trawą, nie ma śladu zarazy. Tam zostaje wysłane poselstwo
z Terry aby zbadać, czy to przypadek, czy może Trawa zawiera lekarstwo na
zarazę.
Na samej Trawie nic nie jest takie, jak się wydaje. Planetę
zamieszkuje kilka gatunków zwierząt, wielkie, inteligentne Hippae, nieco
mniejsze, złowieszcze Ogary i Lisy, całkiem pozbawione sumienia i dobroci
zwierzęta, na które pozostałe polują.
Samo polowanie, w którym biorą udział ludzie zamieszkujący Trawę,
stanowi przedziwny i tajemniczy rytuał, do którego nie dopuszcza się obcych, a
który jest traktowany jak swoista inicjacja w dorosłość. Oczywiście, same
zwierzęta jak i rytuał polowania jest na tyle tajemniczy, że pozwala stworzyć
na samym początku niebywałą tajemnicę, która mogłaby trzymać w napięciu do
końca książki. Mogłaby by, gdyby nie wspomniane opisy. A także liczne perełki
językowe typu „jej suknia nadęła się jak smutny balon”. Czy to, co mnie
osobiście drażniło najbardziej: archaizmy. Wydawać by się mogło, że świętym
prawem każdego sci fi jest tworzenie nowych słów na nazwanie nowych wynalazków.
Ale jeśli bohater powieści używa urządzenia, które z opisu i wyglądu działa jak
telefon, to po cóż nazywać go „szeptofon”? Jaki w tym sens? Mam niejasne
wrażenie, że autorka chciała nadać futuryzmowi nieco sielskiej atmosfery. Ten
zabieg zupełnie do mnie nie trafia.
Z technologią w tej książce jest ogólnie na bakier. Istnieją podróże
międzygwiezdne, ale na samej Trawie panuje atmosfera z mniej więcej początków
XX wieku. Podróżuje się balonami albo sterowcami czy czymś w tym kształcie.
Ruch kołowy jest zabroniony. Ma to wszystko swoje uzasadnienie, że zamieszkujące
planetę Hippae są niechętne takim ingerencjom i nie wolno niszczyć trawy, która
porasta całą planetę. Ten argument kupuję, ale nadal pozostaje wrażenie, że
ludzie są technologicznie niedorozwinięci w tej książce. Bardziej to wszystko
podchodzi pod jakieś fantasy, niż pod sci fi. I tak bym tę książkę traktował.
Co do samej akcji, to wlecze się niemiłosiernie. Autorka podsuwa
ciekawe wątki, sprawnie nakreśla początkową tajemnicę planety o nazwie Trawa,
po czym zasypuje to gdzieś pod warstwą szczegółów, które niczego nie wnoszą ani
nic nie dają. Mam wrażenie, że sama tajemnica zarazy i Trawy mogłaby być
rozwiązana znacznie wcześniej, gdyby autorka nie kazała bohaterce prowadzić
skomplikowanych gier salonowych i dumać nad tym, jak kazać się do siebie
zwracać. Być może byłoby to uzasadnione, gdyby miało sens. Ale nie, z
perspektywy zakończenia książki nie ma. Jedynie irytuje.
Oczywiście, autorka pokusiła się też o opisanie stanu Ziemi w
przyszłości, pod wodzą Świętości. Oczywiście, jest przeludnienie, jest
regulacja urodzin. Mamy też tajemniczą Pleśń, której zadaniem jest zniszczenie
ludzkości poprzez rozsiewanie zarazy. Ich wątki są często urywane, poprowadzone
po łebkach. Podobnie jak sam motyw ruin starożytnego miasta, które ludzie
odkryli na Trawie. Motyw pojawia się, poświęca mu się chwilę uwagi, po czym znika. Trawa jest częścią cyklu; nie wiem, czy pozostałe części zostaną
wydane. Jeśli nie, to znacznie utrudni spojrzenie na całość tego całkiem
frapującego, jakby nie patrzeć, uniwersum.
To może na koniec jakieś plusy? Tak, jest ich dużo, a największym jest
naprawdę sprawny warsztat i ciekawe uniwersum. Fajny jest pomysł ze zwierzętami
zamieszkującymi tajemniczą planetę. Ciekawy jest opis rytuałów mieszkańców
Trawy. Ale, jak dla mnie, potrzeba czegoś więcej, aby stworzyć przekonywującą i
wciągającą sagę. Trawa nie
przekonuje. Choć, z czystej ciekawości przeczytałbym resztę, jak dobrą
telenowelę. Jest to rzecz którą warto poznać, choć może nie w pierwszej
kolejności. Seria Artefakty oferuje prozę na mistrzowskim poziomie, może
dlatego Trawa w ogólnym rozrachunku i
w porównaniu do reszty serii prezentuje się co najwyżej średnio. 
