sobota, 16 kwietnia 2016

Terror, Dan Simmons

Każda próba zdefiniowania książek Simmonsa jest z góry skazana na niepowodzenie, bowiem ten człowiek fenomenalnie lawiruje pomiędzy gatunkami, z każdego czerpiąc to, co najlepsze i, balansując często na granicy kiczu, tworzy oszałamiające konstrukty powieściowe, pełne szaleństwa i czystej poezji. Jego światy to twory dziwne, często nierzeczywiste, ale zawsze skonstruowane tak, że można dopuścić ich istnienie, gdy tylko wykażemy się wystarczającą wyobraźnią. 
W Terrorze jest nieco inaczej. Powieść to "przyziemna" w tym sensie, że dzieje się na Ziemi, jaką znamy, a raczej jaką znać możemy z książek historycznych. Jest to opowieść o wyprawie dwóch statków, HMS Terror i HMS Erebus, w celu znalezienia przejścia pomiędzy Kanadą a Arktyką w połowie XIX wieku (1845 - 1848). Zarówno statki, jak i załoga są prawdziwe w tym sensie, że niemal wszyscy bohaterowie powieści istnieli naprawdę i faktycznie na owych statkach się znajdowali. 
Zaczyna się jak klasyczna powieść przygodowa i przez jakiś czas faktycznie nią jest: statki tkwią w lodzie i obserwujemy życie załogi, która stara się sobie jakoś poradzić w tych trudnych warunkach. Duszna atmosfera zagubienia, wiecznego zimna i ciemności oraz barwnych opisów odmrożeń towarzyszy nam przez cały czas. Smród niemytych, ludzkich ciał zamkniętych na małej przestrzeni niemal wylewa się przez litery. Załoga walczy nie tyle z mrozem, co z monotonią i głodem. Ale autorowi to nie wystarcza i dodaje do powieści coś, czego ja osobiście nigdy wcześniej nie spotkałem: folklor Eskimosów. Na statku przebywa bowiem Eskimoska, młoda dziewczyna z wyciętym językiem, której rodzina została zabita a ona sama przygarnięta przez załogę statku. Otacza ją nimb wiedźmy. Zostaje nazwana Lady Ciszą. Dodatkowo niektórzy członkowie załogi donoszą, że w pobliżu obu statków kręci się potwór. Może jest to tylko nadzwyczaj wielki niedźwiedź polarny, a może coś dużo gorszego. Bestia zostaje nazwana Terrorem i systematycznie przetrzebia stan załogi, wśród której zaczyna panować atmosfera przerażenia i paranoi. Dodajmy do tego przerażające zimno i wieczną ciemność i mamy murowany przebój. Skojarzenia z Coś są może i uprawnione, ale Simmons podąża bardziej metafizyczną drogą w konstrukcji swojego potwora. Sięga właśnie po folklor Eskimosów, aby uzasadnić jego istnienie. Załoga walczy o życie, potwór grasuje, a rola tajemniczej Eskimoski w tym wszystkim do samego końca pozostaje tajemnicą. 
Sama konstrukcja książki jest nieliniowa. Kolejne rozdziały opisują historię z punktu widzenia kolejnych członków załogi, pozwalając nam wybrać swoich ulubieńców i tych, których chcielibyśmy rzucić Terrorowi na pożarcie. Daje to opowieści fajną plastyczność, pozwalając spojrzeć na te same wydarzenia oczami różnych ludzi. 
Najważniejszy jednak jest klimat. Ten bowiem jest wprost niesamowity. Dawno nie czytałem książki, która by sprawiła, że gęsia skórka pojawiła mi się na skórze. Simmons kreuje mistrzowski klimat klaustrofobii i paranoi, dojmującego strachu i przerażenia ludzi, którzy stają oko w oko z nieznanym, a mimo to walczą do samego końca, a przy tym pozostaje powieścią na wskroś rozrywkową, którą połyka się błyskawicznie mimo słusznego gabarytu. Plus niesamowity, metafizyczny finał, który początkowo zupełnie mi nie pasował do całości, ale gdy odłożyłem książkę i pozwoliłem jej pobłąkać się po mózgu, zaczął pasować tak idealnie, że teraz nie wyobrażam sobie jakiegokolwiek innego zakończenia. 
A w jednym momencie odłożyłem książkę, bo zwyczajnie się przestraszyłem. A jeśli książka potrafi przestraszyć, to znak, że coś się dzieje. 
Reasumując: mistrzostwo w każdym calu, misz masz gatunków, począwszy od XIX wiecznej powieści awanturniczej, przez horror, dokument, sci-fi, a na Eskimoskich klechdach skończywszy. Wszystko przepięknie zmieszane, balansujące na krawędzi i urywające łeb podczas czytania.    



wtorek, 5 kwietnia 2016

Trudno być bogiem; Arkadij i Borys Strugaccy

Wszechświat to ponure miejsce. Zdobywa się go z trudem i mozołem i nie zawsze się to opłaca. Chodź sama ludzkość weszła w "wiek szczęśliwy" i pozbyła się głodu, wojen i dogmatów religijnych, reszta kosmosu zdaje się nie podzielać tego szczęścia. Więc ludzkość leci w kosmos krzewić idee humanizmu, a przynajmniej stara się to robić. Akcja Trudno być bogiem dzieje się na planecie zamieszkałej przez humanoidalne istoty będące na poziomie mniej więcej ziemskiego średniowiecza. Na tej planecie przebywa Don Rumata, czyli Anton, Rosyjski badacz, pełniący rolę obserwatora i dokumentalisty na owej zacofanej względem ludzkości planecie. I cóż my tu mamy? 
Na pierwszy rzut oka wydaje się, że ta cała fantastyczna otoczka jest zbędna. I bez niej mamy dość ciekawą historię obcego przybysza, który podszywa się pod kogoś, kim nie jest, zakochuje się, ma wrogów i przyjaciół i stara się odnaleźć w chaosie obcości kawałek swojej przestrzeni. Plany krzyżuje mu religijny przewrót, w którym może stracić nie tylko życie, ale - przede wszystkim - ukochaną kobietę. Prosta historia, która sama w sobie jest opowieściowym samograjem. Ale dzięki geniuszowi Strugackich ta prosta historia przeinacza się w ponurą i okrutną opowieść o człowieczeństwie, władzy i religii. O miłości i poszukiwaniu szczęścia i przyjaźni w obcym świecie, a raczej o tym, ile właściwie te uczucia znaczą, gdy nie jest się tym, za kogo cię uważają. Prawdziwość wobec nieprawdziwego. Don Rumata czyli Anton miota się między powinnością naukowca a możliwością boga. Mając bowiem do dyspozycji ziemską technologię mógłby zmienić bieg wydarzeń na prymitywnej planecie, ale wie, że nie może tego zrobić. Musi pozostawić życie swojemu biegowi. Może jedynie się przyglądać. Działanie byłoby złamaniem zasad, które mu przyświecają. I właśnie ten wewnętrzny konflikt bohatera, jego nieustanne miotanie się, niezdolność do złamania zasad i jednoczesna niezdolność do nie robienia niczego, czyni z tej książki coś wielkiego. Ciężka, brudna i przytłaczająca opowieść o beznadziei bycia bogiem, gdy nic się nie może zrobić. O beznadziei bycia bezstronnym obserwatorem, który, niczym robot, musi wykonać swoje zadanie bez względu na konsekwencje. Wreszcie, o beznadziei bycia człowiekiem, który te wszystkie zasady łamie. 
Metafizyczna przypowieść, piękna, szczera i uniwersalna.