piątek, 8 stycznia 2016

Diuna - Mesjasz Diuny; Frank Herbert

Pisząc o książkach nie lubię opisywać akcji, chyba, że w jakiś sposób jest to niezbędne. Znacznie przyjemniej pisze mi się o wrażeniach, jakie książka na mnie wywarła. I tak ostatnio sobie myślałem, czy takie pisanie ma w ogóle sens? Internet dotarł do punktu, w którym każdy ma swoją opinię na każdy temat i czy komukolwiek potrzebna jest jeszcze jedna? A potem pomyślałem: dlaczego by nie? Skoro Internet to takie wielkie miejsce, będzie tam i zakątek dla mnie! 
Gdy zetknąłem się z Diuną po raz pierwszy, nie zrozumiałem jej. Byłem młodym szczylem, zafascynowanym Clarkiem i Vonnegutem. Polityczna strona mnie zupełnie nie interesowała, poza tym za bardzo postrzegałem samą książkę przez pryzmat filmu, który kiedyś (wyznaję ze wstydem) niemal wielbiłem. Ale wielbiłem nie znając za specjalnie książki (biblioteka w moim rodzinnym mieście miała tylko pierwszy tom sagi), bo jak można sobie wyrobić zdanie o czymś tak złożonym i niejednoznacznym po jednej ledwie lekturze, nie mówiąc już o filmie, który nie jest ani złożony ani niejednoznaczny. Zresztą, przeczytanie pierwszego tomu, czyli Diuny nie daje zbyt wielkiego obrazu całości dziejów Paula Atrydy. Tym bardziej, że naprawdę ciekawe rzeczy zaczynają się dziać później, a Atryda niekoniecznie jest ich bohaterem.  
Teraz, jako człowiek nieco starszy i literacko bardziej doświadczony, przeczytanie Diuny sprawiło mi niemałą satysfakcję. Głównie za sprawą chyba najbardziej solidnie przygotowanego uniwersum, z jakim przyszło mi się spotkać. Samo uniwersum na pierwszy rzut oka nie wydaje się aż tak wielkie, jak, dajmy na to, w Gwiezdnych Wojnach. Jednak to pozór. Jego pozorna "niewielkość" jest znakomicie uzupełniona mnogością zależności, powiązań i politycznych intryg. Z jednej strony historia jest niemal baśniowa, bardzo mistyczna, z drugiej niezwykle brutalna, ale jej brutalność nie jest wysunięta na pierwszy plan. Jednak to, co najbardziej mnie zaskoczyło, to brak jakiegokolwiek podziału na dobrych i złych. To jest polityka i religia, tu wszyscy są dobrzy, gdy są po naszej stronie, a ci źli to po prostu inni. Paul Atryda nie jest postacią dobrą. Rozpętał dżihad, który pochłonął 60 miliardów ludzi na kilkunastu planetach. Jest rządzącym żelazną ręką tyranem, który ożenił się dla sukcesji. Własna matka nie utrzymuje z nim kontaktów, choć dzięki jej knowaniom i nieposłuszeństwu został w ogóle urodzony, gdyż nie wolno jej było rodzić synów, tylko córki. W końcu przeciw niemu samemu na Arrakis powstaje ruch oporu. Samo jego dojście do władzy, polityczna intryga, ale też wykorzystanie podstępów i broni atomowej aby zniszczyć wrogich Harkonnenów (którzy, w ostateczności, reprezentują po prostu inny rodzaj władzy) daje niezbyt oczywisty obraz owego wybrańca. 
Diuna i Mesjasz Diuny polityka, przygoda i fascynujący opis rdzennej ludności Arrakis czyli fremenów oraz ogólny wstęp do uniwersum Diuny. Obserwujemy jak Paul z dziecka staje się wybrańcem, imperatorem znanego Wszechświata i w końcu - tyranem. 
A wszystko napisane w precyzyjny sposób. Uwielbiam dialogi w tej książce. Moim skromnym zdaniem jedne z najlepszych, jakie czytałem. Sama proza czasem wpada w poetycki, nieco mistyczny ton ale to tylko dodaje smaku i kolorytu. Nie ma pod tym względem słabych stron. W ogóle pierwsze dwa tomy nie mają słabych stron. Nawiązania do kultury arabskiej, opisy religijnych zwyczajów czy historia uniwersum - wszystko jest doskonałe i fascynujące. 
Nie należę do osób, które koniecznie chcą filmować każdą książkę, jaka wpadnie im w ręce. Diuna jednak zasługuje na porządne podejście do tematu, tym bardziej, że aby zatrzeć pamięć o tym kuriozum Lyncha. Ten film z rasowej, politycznej, genialnie skonstruowanej powieści robi płaczliwą opowieść o osieroconym następcy tronu na obcej planecie. Dziwi mnie, że jeszcze żaden reżyser nie zakręcił się wokół tematu i nie wysmarował porządnego filmu. Murowany hit jak dla mnie. Gwiezdne Wojny się chowają. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz