środa, 22 kwietnia 2015

Eifelheim; Michael Flynn

Książek o tym, co by było gdyby, jest mnóstwo. Ta opowiada o tym, co by było gdyby w 1348 roku w mieścinie w Nadrenii pojawił się statek kosmiczny a w nim obcy wyglądający jak pasikoniki. Można powiedzieć, że to kolejna historia jakich wiele i w pewnym sensie będzie to racja. To jest historia jakich wiele, jednak opowiedziana spójnie i ciekawie.
Akcja jest podzielona: przez większość opisuje wydarzenia z XIV wieku ale momentami wpada do XX wieku i wtedy skupia się na postaciach fizyka i historyka (no, tak nie do końca jest historykiem, bo autor wymyśla specjalny dział nauki który zajmuje się czymś, co można nazwać siatką przestrzenną miast i wsi oraz sposobów ich zamieszkiwania przez wieki). Te fragmenty współczesne są najsłabsze i naprawdę nie wnoszą nic a nic do książki. Natomiast w XIV wieku bohaterem zasadniczym jest ksiądz Dietrich z mroczną i tajemniczą przeszłością. Jednak właściwym bohaterem powieści jest cała społeczność wsi Oberhochwald w Nadrenii.
Fragmenty z XIV wieku są naprawdę dobre. Zetknięcie cywilizacji pozaziemskiej ("to była głowa modliszki i jednocześnie nie była głowa modliszki") z ludnością czternastowiecznych Niemiec robi wrażenie głównie przez cudowne odwzorowanie zwyczajów oraz życia mieszkańców. Pod tym względem poczułem niedosyt; z chęcią poprosiłbym autora aby powyrzucał współczesne fragmenty i dopisał kilka "z epoki". Język żywy, barwny. Nie utyka się w archaizmach i regionalizmach przy jednoczesnym wrażeniu, że obcuje się z czymś całkowicie autentycznym. No i jak jakaś postać ma powiedzieć "dupa" to mówi "dupa" nie jakaś "rzyć" czy coś. Nie to, że mam coś do Sapkowskiego, ale nie lubię słowa "rzyć". Po prostu nie lubię i już.
Flynn zasadniczo nie wychodzi poza schemat "zaawansowani technologicznie kosmici" i "prymitywni ludzie" lecz bardzo szybko i zręcznie ten schemat rozbija i odwraca, bowiem kosmici okazują się zagubionymi pielgrzymami, wędrowcami, (którzy skaczą po wymiarach niczym, niczym, nomen omen, pasikoniki do których są porównani) a mieszkańcy wioski, wbrew średniowiecznemu emploi bojącego się Boga i demonów człowieka przesądnego przyjaźnie traktują przybyłe znikąd istoty mając ich początkowo za mieszkańców odległego Kitaju. Oczywiście, żeby nie było tak prosto, gdzieś po drodze wybucha zaraza Czarnej Śmierci, Kosmici rozpaczliwie próbują naprawić statek za pomocą ówczesnej technologii a nie wszyscy ludzie w wiosce są im jednako przyjaźni. Cała historia nie jest jakoś nadzwyczajnie skomplikowana, jest jednak solidna i dobrze się ją czyta.
Autor wiernie trzyma się realiów historycznych, dokonuje jedynie kilku przesunięć czasowych rzeczywistych wydarzeń, co jednak nie ma wielkiego znaczenia dla odbioru książki, bowiem są to wydarzenia dość mało znane w ogólnej historii. Nie mniej zachęcają do poszperania. Ja natychmiast rzuciłem się na wszystkie dostępne w Internecie zdjęcia Franziskanerkirche we Freiburgu gdzie podobno wisi fresk przedstawiający Ostatnią Wieczerzę z wielkimi pasikonikami zamiast apostołów. Nic jeszcze nie znalazłem ale szukam dalej.
Ciekawe, a kto wie czy nie najciekawsze jest również rozwiązanie porozumienia pomiędzy zaawansowaną cywilizacją na średniowiecznym księdzem, który jest główną postacią powieści i, podobnież, autentyczną. Kosmitów uczynił mniej więcej równie zaawansowanymi jak człowiek z XX wieku, natomiast dyskurs pomiędzy nimi jest prowadzony przy pomocy ówczesnych narzędzi logicznych i dialektycznych. Oczywiście, wiedza obu znacząco się różni ale te różnice wbrew pozorom nie są aż tak wielkie. Obronną ręką wychodzi z nich średniowiecze ze swoim pozornym zacofaniem i ciemnotą. Powieść fragmentami przypomina dyskurs dwóch filozofów naturalnych, dialogów prowadzonych przez mnicha i kosmitę. Brzmi osobliwie ale to najfajniejsze fragmenty książki, zwłaszcza gdy rozmawiają o nauce i ksiądz Dietrich nadaje współczesne mu nazwy (oczywiście z greki lub łaciny) na nieznane zjawiska jakie opisują mu przybysze.
Jakieś podsumowanie by wypadało napisać. Jednym słowem jest to idealna pozycja dla fascynatów ciekawego sci fi bez naparzania laserami (ktoś się jeszcze takim jara?) ale za to z solidnym tłem historycznym.
A tak wygląda okładka. Fajna, co nie? Jest z nią tylko jeden szkopuł: kosmici nie latali statkiem, a jedynie "pojawili się".  Ale czy to ważne? Ważne, że powieść fajna.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz