Peter Watts! Peter Watts! Na na na na na (melodia z Batmana
dla niezorientowanych).
Peter Watts: biolog morski który nie widzi potrzeby
chronienia zagrożonych gatunków. Poczytajcie sobie jego opowiadanie o układzie
ludzi z orkami (Polska ma szczęście być jedynym krajem który wydał pełną
antologię opowiadań Kanadyjczyka). Zajmował się ssakami ale badał też
inteligencję głowonogów, głównie ośmiornic. Przez niego przestałem jeść
ośmiornice, które są równie inteligentne co naczelne ale mają pecha bo nie
potrafią przekazać swojej wiedzy potomstwu więc każde pokolenie zaczyna od
zera; pomyślcie o tym jak będziecie zamawiać sushi: czy zjedlibyście małpę?
Psa? Trzyletnie dziecko? Nie? Cudownie! Smacznego podczas jedzenia ośmiornic!
Ogólnie Watts jest takim gościem, co się nie cacka z ekologią i tym podobnymi
fanaberiami co nie znaczy, że ich nie wspiera. Ogólne przesłanie ekologiczne jakie można wyczytać spomiędzy kart jego
książek (głównie Trylogia Ryfterów z którą
też się tu zmierzę oraz opowiadania) jest takie, że to nie Ziemię trzeba chronić przed
człowiekiem ale raczej człowieka przed Ziemią. Oczywiście, to znaczne
uproszczenie i nie do końca jest tak, że ludzkość nie ma wpływu na Ziemię, ale
darujmy sobie płacz, że zniszczymy naszą błękitną kropkę która przetrwała
bombardowania meteorytami, prawdopodobne zderzenie z inną planetą w skutek
czego powstał Księżyc oraz sześć masowych zagład gdy wymarło 99% gatunków
zwierząt.
Do rzeczy!
Mózg rozjebany! To jedno zdanie powinno wystarczyć na
opisanie tego co się w tej książce dzieje. Nie
wiem, czy w ogóle dam radę napisać cokolwiek mądrego na temat tej książki jak
tylko sakramentalne „natychmiast przeczytać!”
Głowiłem się nad tym kilka tygodni, kombinowałem,
przeczytałem jeszcze raz i znów kombinowałem. Nie da się. A przynajmniej ja nie
potrafię.
Objawienie. Byłem już nieco zmęczony klasycznym ujęciem
tematu "obca cywilizacja i my"
. Wszędzie zaawansowani kosmici i biedni ludzie dzielnie
się broniący przed najeźdźcą z kosmosu. Były wyjątki ale ogólnie rzecz biorąc
schemat jest taki: my, naród natykamy się na nich, obcych. Walczymy albo dajemy
się zniewolić albo jedno i drugie. Bieda. Nudzi się po jakimś czasie. Harry
Turtledove miał opowiadanie w którym na ziemię przybywają inteligentne
niedźwiedzie dysponujące techniką rodem z XVI wieku ale znających napęd
nadprzestrzenny. Naprawdę, jest takie opowiadanie! Ted Chiang stworzył
mistrzowskie opowiadanie „Historia twojego życia” gdzie obcy przybyli by poznać
nas i czegoś się nauczyć i nic od nas nie chcieli itd. itp.
Tymczasem Watts stawia świat na głowie i do góry nogami.
Patrzy na obcych okiem biologa nie szczędząc opisów ewentualnej odmienności nie
tyle pod względem biologicznym (bo to jest chyba oczywiste) ile pod względem
psychicznym i etycznym. Ale i to nie jest jeszcze tym przewrotem. Obcy Wattsa
są tak obcy jak tylko można obcego wymyśleć. Wzorowani gdzieś tam na owadach i
głowonogach, głównie ośmiornicach, kierują się swoim instynktem, swoją logiką
przetrwania i, przede wszystkim, swoją biologią i psychologią. Nie potrafię
tego wyjaśnić w prosty sposób bo mój mózg dostaje zadyszki gdy nad tym dumam.
Ale to też nie to, co wywraca mózg na lewą stronę i każe mu się głupio
uśmiechać.
Siła tej książki tkwi w tym że ludzie są bardziej obcy niż
sami obcy. Może nawet bardziej. Człowiek to przecież coś znanego. Bezpieczny i
organiczny port do którego można zawinąć gdy dzieje się źle z Wszechświatem, gdy
trzeba go uratować czy coś w ten deseń. Tymczasem na pytanie czym jest (albo
czym niedługo będzie) człowiek nie ma prostej odpowiedzi. Pytania o tożsamość
czy samoświadomość są kluczowe. Bo kim jest człowiek? Co nim kieruje? I czy
osoba z rozszczepieniem osobowości nie może prowadzić życia dając każdej części
swojej jaźni „luźnego kawałka” by żyć? Czy można podrasować mózg elektroniką
lub hormonami? Czy w ogóle etyka i religia mają sens gdy wiemy, że są jedynie drganiem neuronu z fabrycznym błędem?
I kim albo czym jest właściwie „człowiek” i ten dziwny twór „ludzkość” z całą
swoją sztuką, filozofią, religią i etyką? Czy ma sens pytanie o celowość
naszych działań skoro prymitywny pasożyt motylicy wątrobowej może zmienić nasz
smak, gust a nawet upodobania co do sposobu życia? I biada wam jeśli
spodziewacie się w tej książce odpowiedzi. Watts zostawi was ze zmiażdżonym mózgiem
i zwichniętym człowieczeństwem.
Autor sam przyznaje, że większość jego pomysłów to jedynie
hipotezy, z czego kilka przeszarżowanych jak się masz. Ale dają do myślenia.
Zresztą, na końcu książki jest mnóstwo odnośników do badań lub literatury z
której korzystał i się na niej wzorował. Dużo tego, głównie po angielsku. Nawet
pobieżna lektura nie pozostawia złudzeń: nie jesteśmy niczym wyjątkowym ani w
skali Ziemi ani tym bardziej wszechświata.
Wizja, która przeraża najbardziej to obcość nas samych. My,
człowieki, jesteśmy najbardziej obcą formą życia na jaką się natknęliśmy i
prawdopodobnie długo jeszcze tak będzie.
Ale nawet odarte z tej filozoficzno – egzystencjalnej otoczki
Ślepowidzenie (ten tytuł ma sens!) nadal pozostaje barwnym i krwistym
kawałkiem sci fi z postaciami, które na długą pozostają w pamięci. Główny
bohater ma połowę mózgu, bo drugą mu wycięto aby zapobiec padaczce. Kapitanem
statku jest wampir który dzięki lekom powstrzymuje tzw. skazę krzyżową (swoją
drogą wyjaśnienie wampirów u Wattsa to majstersztyk!). Jednym z żołnierzy jest
kobieta w której „mieszkają” cztery równoprawne osobowości i każda ma takie
samo prawo istnieć. Zawrót głowy! Samo to wystarczy aby stworzyć niezrównaną
opowieść o prawdopodobnym pierwszym kontakcie ludzkości z obcą cywilizacją. Żadnych
czarnych monolitów, żadnych „przybywamy w pokoju”, żadnych kolorowych melodyjek na
powitanie. Surowa biologia i instynkt trzymane w kupie dzięki technologii. Jest
na co popatrzeć.
Pod względem literackim to fajerwerk: żywa, z
nerwem, naszpikowana terminologią naukową ale przystępną. Nic czego nie można
by szybko sprawdzić w necie. Watts pisze z pasja, często nie dbając o cyzelowanie zdań, ale jak to potem puchnie w głowie, jak działa!
Jednym słowem: cudo i chyba najlepsze sci fi jakie czytałem
kiedykolwiek.
Ach, no i jest jeszcze ciąg dalszy, Echopraksja, ale o tym chwilę później… Będzie się działo!
Zwyczajowo: okładka wygląda tak:

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz