czwartek, 23 kwietnia 2015

Ślepowidzenie; Peter Watts

Peter Watts! Peter Watts! Na na na na na (melodia z Batmana dla niezorientowanych).
Peter Watts: biolog morski który nie widzi potrzeby chronienia zagrożonych gatunków. Poczytajcie sobie jego opowiadanie o układzie ludzi z orkami (Polska ma szczęście być jedynym krajem który wydał pełną antologię opowiadań Kanadyjczyka). Zajmował się ssakami ale badał też inteligencję głowonogów, głównie ośmiornic. Przez niego przestałem jeść ośmiornice, które są równie inteligentne co naczelne ale mają pecha bo nie potrafią przekazać swojej wiedzy potomstwu więc każde pokolenie zaczyna od zera; pomyślcie o tym jak będziecie zamawiać sushi: czy zjedlibyście małpę? Psa? Trzyletnie dziecko? Nie? Cudownie! Smacznego podczas jedzenia ośmiornic! Ogólnie Watts jest takim gościem, co się nie cacka z ekologią i tym podobnymi fanaberiami co nie znaczy, że ich nie wspiera. Ogólne przesłanie ekologiczne jakie można wyczytać spomiędzy kart jego książek (głównie Trylogia Ryfterów z którą też się tu zmierzę oraz opowiadania) jest takie, że to nie Ziemię trzeba chronić przed człowiekiem ale raczej człowieka przed Ziemią. Oczywiście, to znaczne uproszczenie i nie do końca jest tak, że ludzkość nie ma wpływu na Ziemię, ale darujmy sobie płacz, że zniszczymy naszą błękitną kropkę która przetrwała bombardowania meteorytami, prawdopodobne zderzenie z inną planetą w skutek czego powstał Księżyc oraz sześć masowych zagład gdy wymarło 99% gatunków zwierząt.
Do rzeczy!
Mózg rozjebany! To jedno zdanie powinno wystarczyć na opisanie tego co się w tej książce dzieje. Nie wiem, czy w ogóle dam radę napisać cokolwiek mądrego na temat tej książki jak tylko sakramentalne „natychmiast przeczytać!”
Głowiłem się nad tym kilka tygodni, kombinowałem, przeczytałem jeszcze raz i znów kombinowałem. Nie da się. A przynajmniej ja nie potrafię.
Objawienie. Byłem już nieco zmęczony klasycznym ujęciem tematu "obca cywilizacja i my"
. Wszędzie zaawansowani kosmici i biedni ludzie dzielnie się broniący przed najeźdźcą z kosmosu. Były wyjątki ale ogólnie rzecz biorąc schemat jest taki: my, naród natykamy się na nich, obcych. Walczymy albo dajemy się zniewolić albo jedno i drugie. Bieda. Nudzi się po jakimś czasie. Harry Turtledove miał opowiadanie w którym na ziemię przybywają inteligentne niedźwiedzie dysponujące techniką rodem z XVI wieku ale znających napęd nadprzestrzenny. Naprawdę, jest takie opowiadanie! Ted Chiang stworzył mistrzowskie opowiadanie „Historia twojego życia” gdzie obcy przybyli by poznać nas i czegoś się nauczyć i nic od nas nie chcieli itd. itp.
Tymczasem Watts stawia świat na głowie i do góry nogami. Patrzy na obcych okiem biologa nie szczędząc opisów ewentualnej odmienności nie tyle pod względem biologicznym (bo to jest chyba oczywiste) ile pod względem psychicznym i etycznym. Ale i to nie jest jeszcze tym przewrotem. Obcy Wattsa są tak obcy jak tylko można obcego wymyśleć. Wzorowani gdzieś tam na owadach i głowonogach, głównie ośmiornicach, kierują się swoim instynktem, swoją logiką przetrwania i, przede wszystkim, swoją biologią i psychologią. Nie potrafię tego wyjaśnić w prosty sposób bo mój mózg dostaje zadyszki gdy nad tym dumam. Ale to też nie to, co wywraca mózg na lewą stronę i każe mu się głupio uśmiechać.
Siła tej książki tkwi w tym że ludzie są bardziej obcy niż sami obcy. Może nawet bardziej. Człowiek to przecież coś znanego. Bezpieczny i organiczny port do którego można zawinąć gdy dzieje się źle z Wszechświatem, gdy trzeba go uratować czy coś w ten deseń. Tymczasem na pytanie czym jest (albo czym niedługo będzie) człowiek nie ma prostej odpowiedzi. Pytania o tożsamość czy samoświadomość są kluczowe. Bo kim jest człowiek? Co nim kieruje? I czy osoba z rozszczepieniem osobowości nie może prowadzić życia dając każdej części swojej jaźni „luźnego kawałka” by żyć? Czy można podrasować mózg elektroniką lub hormonami? Czy w ogóle etyka i religia mają sens gdy wiemy, że są  jedynie drganiem neuronu z fabrycznym błędem? I kim albo czym jest właściwie „człowiek” i ten dziwny twór „ludzkość” z całą swoją sztuką, filozofią, religią i etyką? Czy ma sens pytanie o celowość naszych działań skoro prymitywny pasożyt motylicy wątrobowej może zmienić nasz smak, gust a nawet upodobania co do sposobu życia? I biada wam jeśli spodziewacie się w tej książce odpowiedzi. Watts zostawi was ze zmiażdżonym mózgiem i zwichniętym człowieczeństwem.
Autor sam przyznaje, że większość jego pomysłów to jedynie hipotezy, z czego kilka przeszarżowanych jak się masz. Ale dają do myślenia. Zresztą, na końcu książki jest mnóstwo odnośników do badań lub literatury z której korzystał i się na niej wzorował. Dużo tego, głównie po angielsku. Nawet pobieżna lektura nie pozostawia złudzeń: nie jesteśmy niczym wyjątkowym ani w skali Ziemi ani tym bardziej wszechświata.
Wizja, która przeraża najbardziej to obcość nas samych. My, człowieki, jesteśmy najbardziej obcą formą życia na jaką się natknęliśmy i prawdopodobnie długo jeszcze tak będzie.
Ale nawet odarte z tej filozoficzno – egzystencjalnej otoczki Ślepowidzenie (ten tytuł ma sens!) nadal pozostaje barwnym i krwistym kawałkiem sci fi z postaciami, które na długą pozostają w pamięci. Główny bohater ma połowę mózgu, bo drugą mu wycięto aby zapobiec padaczce. Kapitanem statku jest wampir który dzięki lekom powstrzymuje tzw. skazę krzyżową (swoją drogą wyjaśnienie wampirów u Wattsa to majstersztyk!). Jednym z żołnierzy jest kobieta w której „mieszkają” cztery równoprawne osobowości i każda ma takie samo prawo istnieć. Zawrót głowy! Samo to wystarczy aby stworzyć niezrównaną opowieść o prawdopodobnym pierwszym kontakcie ludzkości z obcą cywilizacją. Żadnych czarnych monolitów, żadnych „przybywamy w pokoju”, żadnych kolorowych melodyjek na powitanie. Surowa biologia i instynkt trzymane w kupie dzięki technologii. Jest na co popatrzeć.
Pod względem literackim to fajerwerk: żywa, z nerwem, naszpikowana terminologią naukową ale przystępną. Nic czego nie można by szybko sprawdzić w necie. Watts pisze z pasja, często nie dbając o cyzelowanie zdań, ale jak to potem puchnie w głowie, jak działa! 
Jednym słowem: cudo i chyba najlepsze sci fi jakie czytałem kiedykolwiek.
Ach, no i jest jeszcze ciąg dalszy, Echopraksja, ale o tym chwilę później…  Będzie się działo!
Zwyczajowo: okładka wygląda tak:




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz