David Wong to kolejny amerykański self made. Publikował swoją książkę
na blogu, pisząc ją nocami, podczas gdy dniami wypełniał tabelki dla wielkiej
korporacji. Jak sam o sobie mówi, nie ukończył żadnego kursu pisania, nie ma
żadnego przygotowania aby napisać książkę, nawet nie umie dobrze angielskiego. Propozycję
wydania potraktował jako żart.
No i w końcu wydali mu książkę. I nakręcili całkiem przyzwoity film na
podstawie owej książki. Jakkolwiek nakręcenie filmu na podstawie takiego
szaleństwa jest pomysłem co najmniej szalonym, to udało się. Film i książka.
Nazwisko Wong jest najczęściej występującym nazwiskiem na planecie
Ziemia. Wiedzieliście o tym? podobno imię David też jest dość popularne i tak
autor tłumaczy przybranie takiego pseudonimu: aby ciężko było znaleźć cokolwiek
na jego temat w sieci.
Jako projekt blogowy z pewnością książka miała sens. Nie trzeba było
czytać za jednym zamachem i nieraz przymykać oko na niespodziewane zwroty akcji
czy niedopowiedzenia czy wręcz nieuzasadnione niczym skróty i duchy z maszyn,
które nagle rozwiązują akcję albo pchają ją na inne, wygodniejsze dla autora
tory. Nie mniej jest to rzecz naprawdę godna uwagi i tak zwyczajnie, po ludzku
fajna. Ale przede wszystkim to szaleństwo totalne.
Nie da się opowiedzieć, tak w skrócie, o czym jest ta książka. Zwyczajnie
nie da się, mimo, iż jest to łatwiejsze, niż się wydaje. Na tym polega cała
sprzeczność tej opowieści: jest ona jedynie urywkiem czegoś większego. Autor stworzył
miodne uniwersum, które gdzieś tam, w pewnym momencie, zaczęło żyć własnym
życiem. Zauważyliście to życie? Pewnie nie. Nie ma strachu. Zapewne nikt nie zauważył.
Przez kilka lat opowieść leżała sobie odłogiem i czekała. Gdy w końcu
David Wong się za nią zabrał, powstało istne szaleństwo. Trochę horror, trochę
sci – fi, trochę Monty Python. Wszystko zalane solidną porcją psychodelicznego
sosu sojowego.
Bo właśnie sos sojowy odgrywa w książce główną rolę. Jest to czarna
substancja z innego wymiaru, która sprawia, że człek widzi i słyszy rzeczy,
których normalnie nie ma. A raczej są, ale w innym wymiarze, który usilnie
stara się przedostać do naszego. Intencje obcego wymiaru nie są tak wprost jakoś
szczególnie złe, ale z pewnością ich punkt widzenia rzeczywistości odbiega od
naszego. Następuje konflikt interesów i potyczka dwóch wymiarów. Ten drugi
wymiar dowodzony przez „komputer z gówna i szamba” (sic!) chce zbawić nasz
wymiar. Tak mniej więcej, bo poziom szaleństwa jest zbyt wysoki. Gadające psy,
ludzie zmieniający ciała, demony w blond perukach i nieustanna i całkiem
słuszna szydera z Limp Bizkit: wszystko tu jest. Skaczemy po wymiarach,
wskrzeszamy zmarłych, rozmawiamy z nawiedzonymi pastorami z innych światów. A w
tym wszystkim tytułowy John oraz niejaki David Wong, są niczym para z Supernatural; gonią i zwalczają demony z
innych wymiarów. Naprawdę, miodne i czekające na dalszą eksploatację uniwersum.
A napisane? Cóż.. Prosto, tyle wystarczy powiedzieć. Absolutnie
prosto. I żywo, jakbyśmy słuchali opowieści przy dobrej wódce o niesamowitych
przygodach w krainie czarów. Ma to sens i się sprawdza.
Jest kontynuacja, czy raczej, inna opowieść z tego uniwersum. This book is full of spiders. Jest więc nadzieja na przyszłość, że to
nie koniec. W końcu, wbrew wszystkiemu, John wcale nie umarł i ma się całkiem
dobrze.
Absolutnie w drodze wyjątku zamieszczam okładkę, która reklamowała film. Okładka książki jest czerstwa jak płyty Limp Bizkit, więc wstyd zamieszczać. Natomiast okładka z filmu... Miód!
I jeszcze wypada zaprosić na stronę autora. Kilka ciekawych rzeczy i dużo żartów o kupie: http://www.cracked.com/

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz