Antyutopia. Nie przepadam za tym tematem. Wolę klasyczną apokalipsę,
jeśli mam być szczery. Ale ta książka zwabiła mnie do siebie rzekomo
innowacyjnym podejściem do sztucznej inteligencji, a to już temat, który
uwielbiam.
Przede wszystkim należy powiedzieć, że forma książki to wzbogacony o
wtręty przeżyć osobistych stenogram rozmów, jakie prowadzi bohaterka powieści i
tajemnicza komisja egzaminacyjna tajemniczej Akademii, przed jaką staje. Rzecz dzieje
się w przyszłości, na wyspie, która kiedyś była Nową Zelandią. Świat jest po
tajemniczej wojnie, w której duża część ludzkości wyginęła. Na Nowej Zelandii
utworzona została Akademia na wzór platoński. Ideał. Ludzie w niej podlegają
tak ścisłym regulacjom, że rychło okazuje się, że ów raj nie jest wcale taki
kolorowy. Wyspa otoczona jest wielkim murem. Za murem żyją ludzie, biedni,
którzy próbują na prymitywnych łodziach dostać się za mur. Każdy, kto choć
zbliży się do muru, jest natychmiast zabijany. Ale jeden huncwot wyłamuje się i
ratuje młodą kobietę, która na niewielkiej łodzi dobiła do muru. Ukrywa ją, ale
sprawa wychodzi na jaw. Bohater zostaje schwytany i ukarany.
O tym tajemniczym bohaterze zdaje egzamin młodziutka dziewczyna,
Anaksymandra, wiele lat później. Chce wstąpić do Akademii. Chce bronić
idealnego społeczeństwa opartego na platońskich ideałach.
Słuchając jej egzaminu dowiadujemy się, że ów bohater o wdzięcznym
imieniu Adam, jako karę dostał przymus nauki robota, eksperymentalnej sztucznej
inteligencji o kuriozalnym wyglądzie pudła na gąsienicach i głowie orangutana.
Szybko między nimi (między Adamem i robotem) wytwarza się specyficzna relacja
zakończona pewnym spiskiem, którego szczegóły to już sobie doczytacie.
Książka ta niebezpiecznie balansuje na granicy tego, co można nazwać „literaturą
młodzieżową”. Nie tylko ze względu na bohaterkę, która ma czternaście lat. I
nie tylko ze względu na postać buntownika Adama, który lat ma siedemnaście. I
nie tylko ze względu na pewne, ale bardzo delikatne, podobieństwa do Dawcy (co pewnie bardziej jest znane
jako film Dawca pamięci, którego nic
nie było w stanie uratować). Bardziej przez to, że sama forma utopii jest
wyłożona tak łopatologicznie, że aż boli. Natomiast to, co w tej książce jest
naprawdę wartościowe, to relacja człowiek – maszyna, SI już na tyle
zaawansowane, że może knuć spiski i szantażować naszego bohatera. I jest to
inteligencja o lata świetlne odległa od kostycznego HAL – a 9000.
Pozornie książka rozgrywa się tylko na tym jednym polu. Młoda dziewczyna
zdaje egzamin i przez jej wypowiedzi poznajemy historię tajemniczej Akademii
jak i całej utopii, w której żyje. Poznajemy historię Adama i jego relacji z robotem.
Ten sprytny zabieg pozwala na odwrócenie uwagi czytelnika do tego stopnia, że
zakończenie jest prawdziwym strzałem między oczy. Choć, nie bez pewnych niedociągnięć:
kilka naprawdę niewielkich nieścisłości, które w niczym nie przeszkadzają. Ot,
szczegóły!
Ale fajne jest to, że książka w prosty sposób stara się zadać kilka
niewygodnych pytań. Czy naukowcy słusznie przestrzegają przed wynalezieniem SI?
Czy faktycznie nie dojdzie do tego, że zaawansowana sztuczna inteligencja uzna
życie organiczne za nic nie warte, niższe i godne jedynie zniszczenia? Jesteśmy
lata świetlne od Matrixa i jego wizji
organicznych, ludzkich bateryjek. Wracamy do starej, dobrej szkoły, że roboty
zwyczajnie ludzkość zamiotą pod dywan. I o ile kiedyś jeszcze rządził etos
wojownika broniącego opartych na węglu istot, o tyle teraz coraz częściej
pojawia się głos, że być może ewolucja wręcz nakazuje nam zniknąć, gdy pojawia
się silniejszy, lepszy i inteligentniejszy byt. Taki, który przede wszystkim
jest pozbawiony wad moralności, religii i współczucia. Pozbawiony jest
ułomności organicznego ciała, podatnego na bakterie, wirusy i ogólną śmierć. Zwyczajnie
lepszy i potężniejszy. Czy my – ludzkość – nie powinniśmy potulnie usunąć się w
cień przed silniejszym, jak zrobili to Indianie w Amerykach?
Podobają mi się też próby wyobrażenia sobie, jak by mogło wyglądać
takie zwyczajne, codzienne życie takich „sztucznych inteligencji”. Jak skonstruowały
by sobie świat, skoro wszystko, dosłownie wszystko, co znają, pochodzi od ich
organicznych przodków? Zastanawialiście się kiedyś nad tym? Albo czy
zastanawialiście się, jakby wyglądała moralność i religia, gdyby nagle ludziom
nie były potrzebne ciała? Uważacie, że tak samo, jak do tej pory? Myślę, że
każdy jeden aspekt naszej cywilizacji wymagał by całkowitego
przewartościowania. Taki Matrix, wbrew
pozorom, nie jest ponurą wizją. Ludzie tam przynajmniej jeszcze istnieją.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz