Jakoś tak się utarło, że myślimy o sobie jak o skończonych,
doskonałych formach życia, które nie podlegają już żadnym zmianom. Proces
ewolucji zakończony, jesteśmy chodzącą doskonałością.
Oraz jednością. No bo kto zastanawia się nad sekretnym życiem swoich
własnych komórek? Jesteśmy przecież jednym organizmem. Pojedyncza komórka to
bezbarwny budulec, cegiełka, a tylko szaleniec przypisuje cegłom jakąkolwiek
autonomię. A tymczasem każda komórka to oddzielny organizm. Nosi w sobie pełen
zapis genetyczny nas, ludzi. No właśnie, nas? Czy może swój własny, a my
jesteśmy tylko wielką maszyną mającą na celu chronić ten zapis, chronić
pojedynczą komórkę?
No i lubimy myśleć, że inteligencja równa się wielkość. Zastanawiamy się
jakie tajemnice kryje dziewięć kilogramów mózgu kaszalota, a nieco mniej
zastanawiamy się nad potencjałem małej, sprytnej ośmiornicy. Albo mrówczej
kolonii. Tymczasem sama natura skrywa przed nami zapewne jeszcze większe i
bardziej zaskakujące tajemnice.
Greg Bear napisał książkę o tym, co by było, gdyby pojedyncze komórki
zyskały świadomość w wyniku eksperymentów biologów i zechciały zyskać trochę
wolności. Oraz mieć własny… hmmm… świat.
Zaczyna się tak, że pewien genialny, ale nieco antypatyczny biolog
prowadzi nie do końca legalne badania nad komórkami. Przez to zostaje zwolniony
z pracy, a nie chcąc tracić wyników swoich badań, wykrada stworzone przez
siebie komórki. Robi to w najprostszy sposób: wstrzykuje je sobie. Początkowo
komórki zaczynają zmieniać jego ciało: staje się zdrowszy, silniejszy i
sprawniejszy seksualnie. Trochę przypomina Muchę?
Trochę tak, ale zakończenie jest inne. O ile Mucha skupia się na jednostce, tu mamy cały wszechświat. Tym
wszechświatem jest ów biolog, w którego ciele zaczyna kwitnąć inne, nieznane
inteligentne życie, które szybko nabiera świadomości istnienia innych wszechświatów,
czyli ludzi. I owo nieznane życie chce ludziom pomóc.
Co ciekawe, książka zdaje się nie traktować o zagrożeniach wobec
eksperymentów genetycznych i biologicznych, pomimo, iż dla większości postaci w
książce nie kończy się zbyt dobrze, to jednak ogólna wymowa jest raczej taka,
że każde inteligentne życie, jakie napotkamy na swej drodze zasługuje na
szansę. Tym bardziej, że owe „inteligentne komórki” nie są wcale złe. Owszem,
mają swoje cele, które są diametralnie inne od celów ludzi, ale autor nawet
przez chwilę nie daje odczuć, że dzieje się jakaś wielka krzywda. Raczej wielka
zmiana.
To, co opowiadane tak skrótowo wydaje się nieco bezsensowne, zostało
przedstawione w sposób mistrzowski. Ta książka, będąca rozwinięciem
opowiadania, ma w sobie wszystko, co powinna mieć doskonała powieść sci fi:
porządne, naukowe uzasadnienie, czysty, niemal sterylny język oraz solidnie
nakreślone postaci. Do tego napisana w sposób tak wciągający, że dosłownie nie
sposób się od książki oderwać.
Jedyną rzeczą, do jakiej mogę się czepić, to liniowość. Nie ma co
liczyć na niepokojące zwroty akcji, choć sama tematyka jest fascynująca na swój
sposób, więc chyba nie jest to zbyt wielka wada.
Dziś więc krótko: jedna z tych książek, którą wypada znać.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz