Co ja wiem o Chinach? Że jest ich
tam dużo. Że robią podróbki wszystkiego. Że mają Mur. Mój jedyny kontakt z
chińską „kulturą” polega na chodzeniu do knajpek gdzie łamaną polszczyzną
wymieszaną z organicznym migowym zamawiam jedzenie, które pewnie nigdy w
Chinach nie było ani nie słyszało o takim państwie.
A gdyby tak nastąpiło
przesunięcie Państwa Środka i zalała by nas Chińska kultura? Pierwsze, co się
nasuwa na myśl to kultura jak wyroby; przysłowiowa chińska tandeta sama pcha
się na język.
Fakt, Chińczycy nie poszaleli
jeśli chodzi o noblistów literackich. Nie poszaleli też jeśli chodzi o pisarzy znanych
poza granicami swego olbrzymiego kraju. Ale przecież jest ich trzy miliardy,
niemal połowa obecnego świata więc coś tam musi, do cholery, być dobrego! Ba! Nawet
genialnego! Tylko że ja, jak zapewne większość z was, nigdy nie szukałem w
tamtych stronach.
My lubimy w Polsce Iberoameryki,
Ameryki i Anglie. Szczytem egzotyki są kryminały ze Skandynawii. Realizm magiczny;
sążniste sagi o nieznanych plemionach, Macondo czy zbrodnie w zimowym pejzażu
Norwegii czy innej Szwecji. Owszem, sam się tym zajadałem. Owszem, Iberoameryka
to jest coś, co mnie kształtowało mocno i co równie mocno i boleśnie ze mnie
wylazło. Potęgę rosyjskiej powieści (nie tylko Bułhakow) zostawię na kiedy
indziej. I można tak wyliczać, wyliczać… Przecież Francja, przecież Hiszpania!
A Państwo Środka? To nie jest
kultura nieznana. Filmy Koreańskie święcą tryumfy. Japońska kultura popularna
jest bardziej niż znana. Japończyk Murakami był swego czasu wszędzie, ale to
nudziarz i kiedyś się nim zajmę. A filmy karate? Jej, jakby nie patrzeć jest
tego mnóstwo. Tylko z chińską literaturą jakoś nie po drodze.
Każdy, kto lubi wspomnianą
Iberoamerykę odnajdzie pewne korelacje między nią a pisaniem Mo Yana. Przede
wszystkim niebywałą umiejętność łączenia „ludowości” z poważną tematyką
polityczną. Pod pretekstem snucia legend mówi ważkie rzeczy. Przy okazji
rozbija formę powieściową i opowiada historię niejako na opak i trochę nie tak,
jak się przyzwyczailiśmy.
Kraina wódki to w zasadzie trzy historie. Pierwsza to historia
detektywa wysłanego do Alkoholandii, chińskiej prowincji w celu zbadania
doniesień o kanibalizmie, zwłaszcza sprawę znikania niemowląt i małych dzieci. Druga
to opowieść o listownym dialogu pisarza Mo Yana z Li Yidou, doktorantem alkohologii, ale też
niespełnionym pisarzem który podsyła mu opowiadania pomagające wyjaśnić zagadkę
kanibalizmu. Trzecią warstwą są właśnie owe opowiadania: odwołujące się do
legend i podań, baśniowe, magiczne ale też niezwykle brutalne. Kultura, która
witała Marco Polo na swym dworze zupą z ludzkich płodów nie może być delikatna.
Kultura w której niejadalne zwierzę to oksymoron musiała stworzyć coś takiego. Świat
ten spożywa surowe pisklęta, jajka gotowane dziecięcym moczu i wszelkie owady. Świat
ten boryka się z problemem potężnego alkoholizmu pomimo tego, że większość jego
mieszkańców alkoholu zwyczajnie nie trawi. Wreszcie to świat który wymyślił proch,
druk oraz buddyzm.
Ale tu przede wszystkim jest
alkohol. W końcu to Kraina wódki i w
końcu kraina ta nazywa się Alkoholandia. Alkohol jest tu powszechny; ludzie
niemal nim oddychają. Niepicie jest podejrzane, niepicie sprowadza
nieszczęścia; miarą wielkości człowieka jest to ile potrafi wypić. Ta książka
jest tak alkoholowa, że przy niej filmy Smarzowskiego to parafialne kółka
abstynentów. Każda historia jest podporządkowana alkoholowi. Każda historia
jest kierowana przez alkohol. Bohaterowie niemal oddychają alkoholem. Patrzą alkoholem,
mówią alkoholem i kochają alkoholem.
A z drugiej trony jest, a jakże!,
jedzenie. Jedzenie wszystkiego; łącznie z przyrządzeniem dziecka w sosie sojowym. Och,
cóż to jest za opis, polecam. Pomimo makabry poczułem się głodny. Jest historia
dzieci sprzedawanych przez rodziców na rzeź. Jest historia karła prowadzącego
restaurację z ośliną (ale opis jej serwowania należy do niezwykle brutalnych;
wegetarianie i obrońcy zwierząt mogą poczuć słuszne mdłości).
Wszystko pisane żywo,
plastycznie, cudownie. Plastyczna proza, wielowarstwowa, pełna makabrycznego,
czarnego humoru sama wchodzi do głowy. Pozostaje po niej kac, jak po
bombastycznej imprezie, ale warto tego kaca przeżyć. Tak jak warto przeżyć tę
książkę. I tak naprawdę ciężko jest dokładnie powiedzieć o czym jest. Wielowarstwowa,
magiczna ale też brutalna i okrutna. Prawdziwa, jak prawdziwe jest Państwo Środka,
gdziekolwiek ono nie leży i cokolwiek się tam nie dzieje.
Prawda o Chinach nie jest elegancka. Na szczęście okładka jest.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz