Zanim film wejdzie do kin i zanim
pierwsi ludzie wylądują na Marsie i zaczną hodować tam marchew warto się z tą
książką zapoznać. Choćby dlatego, że to już takie science w którym coraz mniej
fiction.
Zazwyczaj staram się postępować w
myśl zasady, że interesowanie się pisarzem tylko dlatego, że lubi się jego
książki, jest jak interesowanie się kaczkami, bo lubi się foie gras i staram
się unikać wycieczek w życie pisarzy, chyba że temat tego w mniejszym lub większym
stopniu wymaga. W tym wypadku warto napomknąć o dwóch rzeczach:
- autor jest programistą komputerowym
i pracował między innymi nad Warcraftem 2
(taka ciekawostka)
- autor przez wiele lat
publikował na swoim blogu między innymi Marsjanina
(to jego trzecia książka) i pies z kulawą nogą nie obwąchał jego pisaniny.
Kilku fanów domagało się wydania elektronicznego w całości i lawina ruszyła;
dostępną początkowo na Kindlu za 0,99 centów książka zrobiła natychmiastową
karierę: od wydania książkowego aż do Ridleya Scotta który kręci film z Mattem
Damonem w roli głównej. Premiera podobno w 2016.
A dlaczego o tym wspominam? Bo to
trochę taki przykład gościa, który jest całkowitym amatorem i nie pisze książek
dobrych literacko, natomiast odnosi niesamowity sukces bo pisze książki ciekawe
i z pasją. Taki trochę Dan Brown, tylko bez fiksacji na spiski dziejowe.
Ogólnie rzecz biorąc akcja
banalna: marsjańską stację trafia szlag, załoga ucieka ale jeden astronauta
przez pomyłkę wzięty za martwego przeżywa i stara się przeżyć bardziej i
dłużej. Książka ma formę pamiętnika (czy może raczej bloga); napisana prostym,
szczerym stylem bez absolutnie żadnych ciągot w stronę literatury wielkiej czy
nawet dobrej. Te wspomnienia poprzetykane są klasyczną narracją która opisuje
starania naukowców pomagających z Ziemi samotnemu astronaucie. I to są najsłabsze
fragmenty. Czytanie tego nieraz przyprawia o zgrzyt zębów; zostały dopisane
później i widać, że są nieco na siłę, sklecone byle jak i od czapy. Nie,
zdecydowanie, o ile autor w miarę radzi sobie z pamiętnikarską formą głównie za
pomocą nieco nerdowskiego poczucia humoru, o tyle z dialogami nie radzi sobie w
ogóle. Sceny „ziemskie” sprawiają wrażenie jakby były konstruowane na kolanie,
bez żadnej samokrytyki. Można ominąć, tym bardziej, że nie wnoszą nic
zasadniczego do samej akcji.
Książka nie porusza żadnych
dylematów moralnych, nie zastanawia się na zagrożeniami związanymi z podbojem
Układu Słonecznego a raczej skupia się na tym, jak zrobić to sprawniej i szybciej.
I ja się z nim w tym zgadzam. To nie jest książka moralnego niepokoju. Gdy astronauta
zostaje sam na Marsie to ani przez chwilę nie spodziewałem się, że spotka
jakieś E.T. Nie, jest nauka i tylko nauka oraz niepokonana amerykańska wola
przetrwania. I dużo poczucia humoru, co jest największym plusem tej przyjemnej
książki.
To amerykańska rzecz, więc chyba
nie będzie zbytnią złośliwością jeśli powiem, że możecie się domyślać jak
wszystko dla bohatera się skończy. Jeśli nie podobało wam się zakończenie Grawitacji, to ta książka też może was
rozczarować. Pod wieloma względami są to bardzo podobne rzeczy. Samotny astronauta
w obcym środowisku walczy o przetrwanie. Żaden człowiek jeszcze nie zginął w
kosmosie; Weir trzyma się tego kurczowo i efekt jest pokrzepiający lecz czy
ciekawszy?
Mimo wszystko trzyma równy poziom
do końca. Trzyma też w napięciu i pozwala cudownie się odprężyć, nauczyć czegoś
nowego bez ryzyka eksplozji mózgu. Czytanina na dwa wieczory, pod piwko i
chipsy. Absolutnie nic się nie stanie jak ominiecie tę książkę. Ale jeśli jesteście
fanami sci fi to warto. Choćby, żeby się przekonać co w tym zobaczył Ridley i dlaczego
wybrał Damona. Czyżby Ridley obejrzał Interstellar
i spostrzegł, że Matt nieźle wygląda w kombinezonie kosmicznym?
No i w końcu ładna okładka.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz