Pocisk! W zasadzie od początku
nie wiedziałem czego się spodziewać. To mógł być nudny, mdły dokument. Mógł
być. Na szczęście nie jest. Na szczęście to praktycznie w ogóle nie jest
dokument. A przy okazji jest to jeden z tych spóźnionych strzałów, książek,
które ponad pół wieku robią szum na świecie a ja nic o nich nie wiem. Takie
odkrycia są najprzyjemniejsze.
Książka, mówiąc w dużym skrócie,
jest zbeletryzowaną próbą opisania historii chirurgii gdzieś mniej więcej od
połowy XIX wieku, od odkrycia anestezji do początków XX wieku. . Książka powstała
według zapisków dziadka autora, chirurga z tamtych
czasów. Tak w dużym skrócie. W bardzo dużym skrócie. Ale choć książka skupia
się na ogromnym okresie czasu w którym działo się dużo to nie wdaje się w
niepotrzebne szczegóły a jedynie wartko opisuje najważniejsze wydarzenia głównie z zakresu anestezji oraz tego jak
opornie była przyjmowana przez czołowych ówcześnie lekarzy. A co się stało z jej
pionierami? Odkrycie tej prawdy pozostawiam wam.
Ale należy wam się ostrzeżenie:
to brutalna, przerażająca książka. Prosto i szczerze, bez zbędnego upiększania
opisuje zabiegi chirurgiczne, metody a właściwie próby powstrzymywania bólu
oraz zakażeń ropnych. Pokazuje ciężką i długą drogę do przekonania braci
lekarskiej, że to zarazki przenoszą choroby a nie morowe powietrze czy ludzie
podejrzanego pochodzenia do tego nieodpowiednio ubrani. Proste, zimne i celne
opisy, bez wdawania się w szczegóły, bez zbędnych w tym wypadku prób
podrasowania tematu.
Kilka razy miałem dość; odkładałem
książkę na bok i dziękowałem losowi, że urodziłem we wspaniałych czasach, gdzie
ludzie nie umierają na wyrostek czy kamienie żółciowe. Że można znieczulić ząb
przed wyrwaniem. Gdzie chirurg jest przede wszystkim lekarzem, nie szalonym
prestidigitatorem chwalącym się, że nogę w udzie ucina w 28 sekund dlatego
widzi anestezję jako zagrożenie dla swojej „sztuki”. Bo przecież XIX wieczni
lekarze ciągle w dużym stopniu korzystali z dokonań swoich XVI wiecznych
kolegów. Jakkolwiek brzmi to przerażająco, niestety – to prawda.
Literacko? Jest dobrze. Prostota wymieszania
z pasją. Nie trzeba się bać łacińskich nazw ani medycznych opisów. Nie trzeba
się bać zagubienia w terminologii. Nic z tych rzeczy – jest prosto i dobitnie. Pierwsze
cztery rozdziały czy właściwie części to petarda, prawdziwa petarda która powywraca
wam żołądki i mózgi na lewą stronę. Przede wszystkim żołądki. Piąta część nieco zwalnia tempo i stawia na nieco sentymentalną opowieść o chorobie żony narratora; po nim następuje coś jakby koda: krótki rozdział o pierwszej operacji na otwartym sercu. Z zaskakującą pointą. Fascynująca podróż.
Polecam zwłaszcza tym, którzy narzekają na stan współczesnych szpitali. Po przeczytaniu
tej książki przestałem narzekać. W ogóle na wiele rzeczy związanych z medycyną
przestałem narzekać.
W 2008 roku wydawnictwo Znak wznowiło książkę z taką okładką. Nie podoba mi się, ale cóż robić? Sama książka jest tak dobra, że żadna okładka jej nie zepsuje.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz