środa, 3 czerwca 2015

Wayward Pines. Szum; Blake Crouch

Duchowy spadkobierca Miasteczka Twin Peaks? Owszem, autor w epilogu przyznaje, że interesowało go stworzenie atmosfery podobnej do tej, która panowała w Miasteczku ale jednocześnie wymienia jako inspiracje Z archiwum X oraz... Przystanek Alaska. Swoją drogą gdyby Przystanek Alaska okazał się mieć takie zakończenie… Hmmm!
Znów tu należy postawić pytanie: czy da się coś jeszcze wycisnąć z formuły, którą teoretycznie wszyscy doskonale znają? Czy można, opierając się na schemacie wykorzystanym po tysiąckroć zbudować coś świeżego, co ma szansę przetrwać? Odpowiedź na to pytanie jest tylko jedna: widocznie można, skoro się udaje.
To nie jest duchowy spadkobierca Miasteczka Twin Peaks, gdzie jest cholernie dobra kawa. Ethan Burke, główny bohater, w niczym nie przypomina agenta Coopera, chyba najbardziej genialnego agenta w dziejach telewizji ale też kina i ogólnie – całej popkultury. Jest raczej jego ubogim kuzynem z drugiej ligi. Brak mu tego czegoś, co miał Cooper. Bohater jest nakreślony zbyt szybko i zbyt prosto, jak bohater gry komputerowej, w którą gra ktoś inny i robi to w denerwujący i nielogiczny czasem sposób.  Mimo to ma zadatki aby stać się pełnokrwistą postacią i jest szansa, że może serial to naprawi (bo jeszcze nie oglądałem więc nie wiem).
Nie da się tej książki  czytać w całkowitym oderwaniu od tego, co działo się na ekranie przez ostatnie trzydzieści lat. Właśnie, na ekranie (jej ekranizacja jest w sumie naturalną konsekwencją tęsknoty dzieci w przedziale wiekowym 30 – 40 lat za takimi klimatami). To chyba jedna z niewielu rzeczy, które w tak oczywisty sposób nawiązują do telewizyjnych produkcji. Samo słowo „miasteczko” (które jednak jest tylko w polskim tłumaczeniu, co oczywiste; Miasteczko Twin Peaks było po prostu Twin Peaks, nic więcej tak jak Wayward Pines jest Wayward Pines) przywołuje oczywiste skojarzenia.
No bo tak: mamy agenta który budzi się w tytułowym miasteczku, jest po wypadku i niewiele pamięta. Nie ma dokumentów, nie ma pieniędzy. Starając się dojść do ładu co jest i dlaczego właśnie jemu, odkrywa kilka interesujących rzeczy, które postawią jego świat na głowie, z tajemniczym morderstwem włącznie. Zakończenie natomiast jest strzałem z tak grubej rury, że ciężko mi było zabrać się za drugi tom. Naprawdę. Żałowałem przez długi, długi moment, że tom drugi w ogóle powstał, że leży tam i trzeba będzie go czytać po TAKIM zakończeniu. Wolałem zostać w tym cudownym zawieszeniu, zupełnie jak w ostatnim odcinku wspominanego namiętnie Twin Peaks, gdy agent Cooper wali głową w lustro i już wiemy, że Bob dobrał się do jego duszy. I dalej nic! Ale autor uparcie twierdzi, że Twin Peaks potrzebuje kontynuacji i niejako nam to serwuje. I o ile do tej pory byłem przekonany do potrzeby takowej, to teraz już nie jestem.
Wracając: motyw agenta z amnezją nie jest nowy i autor nie robi rewolucji w temacie. Nie mniej tak umiejętnie rozkłada zwroty akcji, że nieraz siedziałem, drapałem się po głowie i zmieniałem się w jedno wielkie WTF?! Takie pozytywne WTF. Umie on, oj, umie przykuć uwagę. Umie zrobić z mózgu jesień średniowiecza. Umie trzasnąć punkt kulminacyjny po którym wydaje się, że koniec, można odetchnąć ale nie, jedziemy, dopiero się rozkręcam! Piękny strzał. Prosty, przejrzysty językowo i zamotany fabularnie na tyle, by się przyjemnie nie móc przez moment odnaleźć i podumać. Soczysty kryminał z suspensem nieoczekiwanie zmienia się w soczyste… coś zaskakującego. Pycha!
I jeszcze jedno, co nie jest bez znaczenia. Autor, niejaki  Blake Crouch, jest niemal moim rówieśnikiem. Jeśli ktoś za młodu, tak jak autor oraz piszący te słowa ja, przerobił wszystkie Twin Peaksy, Archiwum X i Strefy mroku oraz tonę niszowej sci fi a nieco później zdarzyło mu się grać z gry pokroju Alan Wake czy Bioshock to się tu znajdzie jak u siebie. To jest to miejsce. Niech nie stoi w progu i niech się nie gapi tylko czyta. Nie zawiedzie się.
 I pamiętajcie, że Miasteczko Twin Peaks było swego czasu reklamowane jako „horror sci – fi”. W przypadku tej książki to najlepszy spojler jaki można sobie wyobrazić.

Małe post apo… eee… scriptum. Są trzy tomy. Rozbijam recenzje na każdy osobno, bowiem czytając drugi zdałem sobie sprawę, że będą to trzy zupełnie różne książki. Wszystko to, co tu napisałem odnosi się do tomu pierwszego, który, mam wrażenie, miał być zamkniętą historią. Ale nie jest i czy wyszło na zdrowie? O tym niebawem.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz