Wakacje za pasem, sezon ogórkowy zagląda w okna więc wypadało by coś
lekkiego zaproponować. Zmierzyłem się z kilkoma książkami, które odkładałem na
„inny czas” i teraz mogę przedstawić wstępne opinie. Na pierwszy ogień idzie
Twardoch.
Tak się akurat szczęśliwie składa, że Szczepan Twardoch jest w moich
oczach najzdolniejszym i najlepszym pisarzem młodego pokolenia. Imponuje mi ten
człowiek swoją wizją literatury, konsekwencją i charyzmą literacką. A także
tym, że pomimo konserwatywnych poglądów nie omija trudnych tematów i stawia im
czoło w sposób niesamowity.
O Śląsk idzie. Nie jestem fanem Śląska. Nie jestem, ale zazdroszczę im
samoświadomości, której już nie mają Mazurzy, których lubię, bo od nich
pochodzę a przynajmniej lubię tak myśleć. Urodziłem się na Mazurach, na
pograniczu Polsko – Pruskim i fascynuje mnie historia moich terenów, pełna
niedopowiedzeń, amnezji i zakłamań. Oraz zapomnienia ze strony wszystkich
innych. I choć Śląsk ma węgiel, a Mazury jedynie przyrodę, historia obu tych
regionów jest podobna. Jest to historia ludu, który nie uważał się ani za
Polaków, ani za Niemców, choć różni dziejopisarze siłą wcielali ich do jednej
albo drugiej nacji. Ich historia pełna jest zawirowań, zmian narodowościowych i
nieświadomego przekraczania granic.
I paranoidalnego traktowania przez Polaków, którzy przypominają sobie
o istnieniu danej grupy w momencie polityczno – ekonomicznych trzęsień i
zawirowań.
Twardoch Śląsk kocha i rozumie. Na tyle mocno, że uczynił narratorem
najnowszej książki ziemię śląską. Przyznam szczerze, że mnie ten zabieg
początkowo położył na łopatki. Najlepszy z możliwych sposobów prowadzenia
narracji, gdy nie ma jednego bohatera, a akcja dzieje się jednocześnie na
przestrzeni ponad stu lat. Formalna strona książki jest wspaniała, wielka i
Twardoch wyszedł z trudnego manewru obronną ręką. Więcej! Moim zdaniem wyszedł
zwycięsko. Zarówno forma książki i styl to majstersztyk. Prawdziwa, nomen omen,
perła w koronie twórczości Twardocha. I właśnie dlatego ta książka nie będzie
wielkim sukcesem. Jest zbyt hermetyczna.
Ciężko jest wejść w narrację. Ciężko jest oswoić się z hermetycznym
językiem, gdzie gwara śląska miesza się z niemieckim bez żadnych tłumaczeń ani
wyjaśnień. Natomiast brak jasno określonego bohatera nie pozwala zbytnio przywiązać
się do książki.
Dodatkowym utrudnieniem jest mnogość dat wydarzeń z historii Śląska. Prześledzenie
wszystkich naprawdę zajmuje dużo czasu i wysiłku.
Ale żeby nie było, to moje narzekanie wcale nie jest narzekaniem. To pochwała.
Lubię trudne książki, a Drach książką
trudną jest. Nie tylko ze względu na poruszaną tematykę ale na sposób w jaki
została opowiedziana. Z jednej strony wydaje się być chaotyczna, ale po
przeczytaniu całości dochodzę do wniosku, że chyba nie było innego sposobu. Można
co prawda tę samą historię rozpisać na poszczególne postacie, poprowadzić
standardową narrację liniową, ale wtedy całość straciła by efekt i siłę. Myślę,
że nie było lepszego sposobu na oddanie zamętu dziejowego Śląska, zamętu
mieszkańców i ich szukania tożsamości w tym bałaganie. I szukania swojego
sposobu opowiedzenia własnej historii.
Wreszcie, jest to książka niezwykle ważna z jednego powodu: pomaga
zrozumieć złożoność tworu zwanego Polska, który na przestrzeni dziejów zmieniał
się, rósł i malał i w jego obrębie żyło i żyje dużo ludzi, którzy nie mieli z
polskością za dużo wspólnego, a jednak jako Polaków ich się traktuje. I oni też
są Polakami, choć ich historia nakazuje mówić coś innego.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz